Tamara chciała za wszelką cenę szczęśliwie dostać się do Londynu. W tej pełnej goryczy głowie kłębiły się wspomnienia ostatniego lotu, który otagowany został przez nią jako tragos. Tyłek wbijał się jej do silnika, miała ochotę stamtąd wysiąść jak najszybciej albo rzucić się na sąsiada, który w posiadaniu miał 0,5l. whisky ze strefy wolnocłowej. Miró miał oczyścić te czerwone chmury, bo nie miała zupełnie ochoty na przepłynięcie promem. Przerażały ją białe klify, które według niej były z cukru pudru.
Tę trudną decyzję podjęła przy fecie i białym winie w jednym z tych samotnych wieczorów, w których myśli o masturbacji i doprowadza ją to do łez. Kilka kliknięć, wylot za 30 dni rano.
To tylko weekend, zatrzymam się u Arlety, jeden dzień w Doncaster i spotkam się z Jerzym.
Kim był Jerzy? Niespełniony. Jego mieszkanie tuż nad LV zdawało się być ostoją spokoju. Tymczasem wypełnione było alkoholem. Samotność i życie jest udręką, chorobą. Wcale jej to nie przeszkadzało. Wraz z wylotem do Londynu wierzyła, że spotka kogoś. Nie byle kogo. W holu lotniska była zbyt ogarnięta lekturą Machiny, żeby obserwować ludzi czekających na lot. Kolejny wywiad z Rufusem uszczęśliwił ją bardziej niż znalezienie niedostępnych już perfum Mania. Te teksty były ciekawsze od patrzenia na los robotników wyjeżdżających na Wyspy za ostatnie pieniądze.
Oaza spokoju nie-pierdolona tak chciała siebie postrzegać przed tym prawdziwie stresującym lotem. Okres minął 3 dni temu, więc nie było obaw o przypadkowe - w jej wypadku możliwe przecieknięcie na skórzanym fotelu. Usiadła przy oknie z przodu. Widziała przed sobą głowę mężczyzny, który przypominał jej jednego z tych, których lubiła głaskać. Biły dzwony. Słuchawki przykleiły się do jej uszu. To mógł być on. Latał do wydawcy.
Kiedyś mówił, że zarobimy razem miliony .
Nie udało się uciec. Przed jej oczami pojawiły się wszystkie wspólne. Była blada jak plastikowa łyżka, którą trzymała. Wszystko w porządku? Stew zapytała, a ona zmieniła się w soczystego buraka...